Bez wątpienia uznanie przez prezydenta Stanów
Zjednoczonych Donalda Trumpa, Jerozolimy za stolicę państwa
Izrael, jest historyczną deklaracją, dzięki której przejdzie
on do historii. Nic więc dziwnego, że deklaracja ta spotkała
się z wielkim odzewem we wszystkich światowych mediach.
Niektórzy jednak dostrzegają w tym akcie
niezwykły spryt i przebiegłość Trumpa. Jego decyzja była przede
wszystkim wynikiem wewnętrznych sporów i nacisków ze strony
partii republikańskiej i ewangelickiej w Stanach Zjednoczonych.
Chciał on uniknąć ciągłych ataków i krytyki ze strony chrześcijańskich
fundamentalistów amerykańskich. Bo przecież musiałby co sześć
miesięcy podpisywać akt odroczenia przeniesienia ambasady Stanów
Zjednoczonych w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy.
Ustawa ta (Jerusalem Embassy Act of 1995)
została przyjęta przez Kongres Stanów Zjednoczonych w dniu 24
października 1995 r. Zobowiązała ona rząd Stanów Zjednoczonych
do przeniesienia amerykańskiej ambasady w Izraelu z Tel Awiwu
do Jerozolimy najpóźniej do 1999 r. Warto przy tym pamiętać,
że Izrael w 1980 r. proklamował Jerozolimę jako swoją wieczną
stolicę, jednak większość państw odrzuca tą decyzję i uznaje
za stolicę Tel Awiw. Jednak prezydenci Stanów Zjednoczonych
są zobowiązani wypełniać ustawy uchwalane przez Kongres. I kolejni
prezydenci - Bill Clinton (lata 1993-2001), George W. Bush (lata
2001-2009) i Barack Obama (lata 2009-2017) - podpisywali rozporządzenia
w sprawie czasowego odroczenia wejścia w życie ustawy z 1995
r. Z pewnością obawiali się oni reperkusji tego kroku, w szczególności
ze strony załamania się procesu pokojowego między Izraelem a
Palestyńczykami.
Donald Trump startując z ramienia Partii
Republikańskiej został 20 stycznia 2017 r. 45. prezydentem Stanów
Zjednoczonych. Już podczas swojej kampanii wyborczej zapowiadał
przeniesienie amerykańskiej ambasady do Jerozolimy, co powtórzył
w lutym 2017 r. podczas spotkania z premierem Benjaminem Netanjahu.
Jednak w czerwcu 2017 r. - wzorem swoich poprzedników - odroczył
wejście w życie ustawy z 1995 r. Spotkała go za to mocna krytyka,
zwłaszcza ze strony rywali z Partii Republikańskiej oraz z różnych
środowisk protestanckich w Stanach Zjednoczonych. W grudniu
upływał termin sześciu miesięcy odroczenia, z czym wiązała się
konieczność rozważenia decyzji o ponownym podpisaniu rozporządzenia
o czasowym odroczeniu ustawy. Chcą uniknąć nowej fali krytyki,
Trump zaczął myśleć o znalezieniu nowego rozwiązania - jak z
jednej strony podpisać odroczenie ustawy, a przy tym uzyskać
pochwałę izraelskiego rządu i żydowskich środowisk na całym
świecie, zachowując jednocześnie pozory procesu pokojowego.
Rozwiązanie okazało się niezwykle proste: 6 grudnia 2017 r.
prezydent Trump uznał Jerozolimę za stolicę państwa Izrael,
rozpoczynając jednocześnie proces przeniesienia ambasady do
Jerozolimy.
No ale gdzie w tym wszystkim ukryty jest
haczyk?
Rzeczą oczywistą jest fakt, że proces przeniesienia
ambasady Stanów Zjednoczonych w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy
nie jest rzeczą prostą. Po zatrudnieniu odpowiedniego zespołu
specjalistów, inżynierów, architektów i ekspertów od systemów
zabezpieczeń, rozpocznie się długotrwały proces wybrania odpowiedniego
miejsca, zakupu terenu, przygotowania placu i faza budowy nowego
kompleksu budynków ambasady. Nie jest to zwykły budynek mieszkalny,
gdyż ambasady Stanów Zjednoczonych na całym świecie przypominają
bardziej fortecę niż zwykłe urzędy publiczne. Cały teren jest
ogrodzony i ściśle monitorowany, a za bezpieczeństwo odpowiadają
odpowiednie służby. Wysoki urzędnik Białego Domu powiedział
w briefingu prasowym, że wybudowanie nowej ambasady w Jerozolimie
zajmie od trzech do czterech lat. Innymi słowy, prezydent Stanów
Zjednoczonych będzie musiał w tym czasie co najmniej osiem razy
podpisywać rozporządzenie w sprawie czasowego odroczenia wejścia
w życie ustawy z 1995 r. Czyli, prezydent Trump kupił sobie
niezwykle cenny czas. Przez te lata będzie mógł spokojnie podpisywać
rozporządzenie, bez najmniejszego ryzyka narażenia się na falę
krytyki. Co więcej, jest bardzo możliwe, że po zakończeniu kadencji
prezydenckiej Trump nie zostanie ponownie wybrany do Białego
Domu, a jego decyzja zostanie zawieszona w realizacji przez
następcę. Tak jak Trump zmienił decyzję Baracka Obamy, tak samo
kolejny prezydent z łatwością może zmienić decyzję Donalda Trumpa.
Wszystko wydaje się przy tym niezwykle porządne
i praworządne, jednak pod spodem ukryty jest jeszcze mniejszy
haczyk. Gdyby prezydent Trump rzeczywiście myślał o przeniesieniu
ambasady do Jerozolimy, to uczyniłby to w trybie przyśpieszonym
i już następnego dnia ambasada Stanów Zjednoczonych w Izraelu
zaczęłaby funkcjonować w tymczasowym miejscu - w biurze konsulatu
generalnego Stanów Zjednoczonych, które mieści się w okazałym
budynku przy Agron Street w Jerozolimie. I ambasador David Friedman
przeniósł by swoje biuro właśnie pod ten adres w Jerozolimie.
Nic nie stało na przeszkodzie, aby tak właśnie uczynić. I rzeczywiście,
ambasada Stanów Zjednoczonych mieściłaby się już teraz w Jerozolimie.
Obecnie nikt nie jest wskazać ewentualnego
miejsca powstania nowej ambasady. Amerykanie mają podobno kilka
lokalizacji, ale nie ujawniają ich nikomu. Prezydent Trump polecił
Departamentowi Stanu powołanie zespołu roboczego, który ma przygotować
plan budowy ambasady w Jerozolimie. Zespół przejściowy już zbadał
różne miejsca w Jerozolimie, jednak wszystko jest tajne, łamane
przez poufne.
Jednak w swoim oświadczeniu prezydent Trump
podkreślił, że popiera rozwiązanie dwupaństwowe. Wszyscy pamiętamy
pierwszą wspólną konferencję prasową z premierem Benjaminem
Netanjahu, na której Trump powiedział, że jest otwarty na dwa
państwa lub jedno państwo dla dwóch narodów. Tym razem Trump
po raz pierwszy powiedział, że Stany Zjednoczone popierają rozwiązanie
dwupaństwowe, ale tylko "gdy obie strony zgodzą się na
to". Palestyńczycy otrzymali także zapewnienie Trumpa,
że sprawa granic suwerennej Jerozolimy zależy od porozumienia,
które będą musiały wypracować obie zaangażowane strony. Z pewnością
jednak Palestyńczycy czują, że ich oczekiwania odnośnie stolicy
państwa palestyńskiego we Wschodniej Jerozolimie zostały zignorowane.
Trump uniknął także stwierdzenia, że Jerozolima na zawsze pozostanie
stolicą państwa Izrael, pozostawiając przynajmniej pewną możliwość
dokonania zmian w przyszłości, np. poprzez podział miasta na
dwie stolice dwóch państw niepodległych.
Największe pytania dotyczą najbliższej przyszłości.
Co Stany Zjednoczone uczynią jeśli cały region Bliskiego Wschodu
nagle zapłonie ogniem pożogi wojennej? Czy będą w stanie zmusić
Palestyńczyków do ponownego uznania Stanów Zjednoczonych jako
mediatora procesu pokojowego? Możliwe, że Trump uznał, że w
obecnej sytuacji proces pokojowy i tak już umarł, i nie ma innej
możliwości, jak tylko pokazanie Mahmoudowi Abbasowi, że jego
odrzucenie będzie trwało tak długo, aż się nie zgodzi na ustępstwa
i wznowienie rozmów pokojowych. Do tego czasu będzie on musiał
płacić cenę swojego uporu a w cenę tę zostało wliczone oficjalne
uznanie Jerozolimy za stolicę państwa Izrael. Być może jednak
w ukryciu - pod stołem - znajdują się także i inne koszty, będące
tym razem po stronie państwa żydowskiego. Za uznanie Jerozolimy
jako stolicę Izraela, mogą być oczekiwane pewne kosztowne ustępstwa
po stronie Netanjahu. Obecnie prezydent Donald Trump cieszy
się tak silnym autorytetem wśród izraelskiej prawicy, że nikt
nie odważyłby się na odrzucenie jego planu pokojowego - nawet
jeśli byłby on niezwykle kosztowny dla Izraela.
Tak więc, deklaracja Trumpa jest swego rodzaju
testem dla Palestyńczyków - jak zareagują na to? Jeśli zareagują
przemocą, Trump będzie mógł spokojnie powiedzieć, że Izraelczycy
mieli rację i najwyraźniej po stronie palestyńskiej nie ma obecnie
nikogo odpowiedniego do prowadzenia negocjacji pokojowych. Jeśli
jednak Palestyńczycy zdołają spojrzeć z mądrością w przyszłość,
wówczas w sposób dojrzały i odpowiedzialny zasiądą do stołu
obrad i zaakceptują plan pokojowy Trumpa. I wtedy największy
problem będzie miał Izrael - nikt inny ...
Deklaracja Trumpa ma także jeszcze inny wymiar
- wymiar międzynarodowy. Promuje ona międzynarodowe uznanie
dla państwa Izrael, którego stolicą jest Jerozolima. W świetle
budowanego w ostatnim czasie przez Stany Zjednoczone wielkiego
sojuszu antyterrorystycznego, w skład którego obok Arabii Saudyjskiej
weszło wiele państw arabskich, obecna deklaracja spowoduje,
że państwa te wcześniej czy później pogodzą się z tymi faktami
- i uznają, że Jerozolima jest stolicą państwa Izrael.
Powraca nam jednak wciąż fakt, że Trump mówił
o abstrakcyjnej Jerozolimie - nie mówił o niepodzielnej jednej
Jerozolimie, która jest wieczną stolicą państwa żydowskiego
Izrael. Trump nic takiego nie powiedział. Jego deklaracja nie
określiła granic Jerozolimy, będącej stolicą Izraela. Jego deklaracja
nie określiła granic państwa Izrael. W sposób zamierzony i zupełnie
świadomie, Trump uniknął tych wszystkich problemów. Uniknął
więc przede wszystkim głosów krytyki w swoich wewnętrznych rozgrywkach
w Stanach Zjednoczonych, a przy tym kupił sobie czas, tak bardzo
potrzebny do opracowania szczegółów planu pokojowego.
Z pewnością przed nami krótki czas protestów,
niepokojów i demonstracji, po którym przyjdzie czas na ożywioną
kampanię dyplomatyczną. Właśnie dlatego Trump wyraźnie powiedział,
że jedynym rozwiązaniem są dwa państwa dla dwóch narodów, "jeśli
wyrażą na to zgodę obie strony". W przeciwnym razie, jeśli
Palestyńczycy nie zdołają w sposób przewidujący spojrzeć w przyszłość,
i dadzą się zmanipulować krótkowzrocznym politykom przesiąkniętym
ideami wojującego islamu, to wybuchnie na większą lub mniejszą
skalę przemoc. Nawet najsilniejsze powstanie (intifada) zostanie
stłumione - pytaniem jest tylko, jak dużym kosztem strat po
stronie ludności cywilnej? Z pewnością straty po stronie palestyńskiej
będą największe, i to właśnie ta ludność zapłaci najwyższą cenę
za upór swoich przywódców. Jeśli wybuchnie wojna - w rejonie
Strefy Gazy, bądź na północnej granicy z Libanem lub Syrią -
umożliwi to tylko izraelskim jastrzębiom pokazanie możliwości
zmodernizowanej armii. Ta wojna jest już wygrana, zanim się
w ogóle rozpoczęła. Pytaniem otwartym jest tylko, jak wiele
ludzkich istnień zginie? Bo to mieszkańcy południowego Libanu
zapłacą największą cenę za upór swoich przywódców. Czy jest
to konieczne?
Myślę, że Mahmoud Abbas już to wszystko rozumie,
podobnie jak inni arabscy politycy. Być może ze względów utrzymania
popularności politycznej muszą powiedzieć jeszcze różne słowa,
przez co demonstracje i inne zamieszki muszą potrwać przez kilka
tygodni. Ale to co zostało zrobione, to już jest historią. I
prezydent Stanów Zjednoczonych nie wycofa swojej deklaracji.
A jedynym sposobem zmienienia rzeczywistości na miejscu jest
powrót do stołu negocjacji. Z pewnością to potrwa jeszcze długo.
A tak czy inaczej, obecnie proces pokojowy i tak jest w stanie
śmierci. Mówienie, że deklaracja Trumpa szkodzi pokojowi, jest
kłamstwem, gdyż obecnie nie ma żadnego procesu pokojowego.
Jeśli jest inaczej, i jak to niektórzy mówią,
że to własne ego jest odpowiedzialne za ogłoszoną przez Trumpa
deklarację - to wówczas być może jest brak jakiegokolwiek planu
strategicznych działań na przyszłość. Co wówczas? Palestyńczycy
z pewnością w akcie rozpaczy zwrócą się do przemocy, a skutkiem
będzie zniesienie ich całej autonomii. Równocześnie prawicowe
izraelskie partie otrzymają silny wiatr wiejący w ich żagle,
napędzając ich do przyspieszenia aneksji Judei i Samarii. Poprzez
budowę Wielkiej Jerozolimy, budowę i rozbudowę osiedli żydowskich,
kolejne uchwały Knesetu i kolejne regulacje wprowadzane na terytoriach,
będą realizować swój plan. I tylko czas pokaże nam jak to wszystko
przebiegnie w przyszłości. Do tego czasu pozostaje mi tylko
przypomnieć słowa Psalmu 122:6-9
Proście o pokój dla Jeruzalem,
niech zażywają pokoju
ci, którzy ciebie miłują!
Niech pokój będzie w twoich
murach,
a bezpieczeństwo w twych pałacach!
Przez wzgląd na moich
braci i przyjaciół będę mówił:
Pokój w tobie!
Przez wzgląd na dom Pana,
Boga naszego,
będę się modlił o dobro dla ciebie.
- Opracowanie na podstawie Arutz Scheva.
|