Przyjęcie Rezolucji Rady Bezpieczeństwa
ONZ nr 2334 było poważnym ciosem dyplomatycznym dla Izraela,
i pomimo wszystkich intencji państw, które poparły tę rezolucję,
jest to kolejny gwóźdź do trumny zamrożonego od dwóch lat procesu
pokojowego.
Obecne pogorszenie się sytuacji jest wynikiem
wielopoziomowej kombinacji palestyńskich działań na arenie międzynarodowej.
Wszystkie te działania mają na celu umiędzynarodowienie konfliktu
w celu ominięcia potrzeby bezpośrednich negocjacji pokojowych,
aby narzucić Izraelowi zewnętrzne warunki porozumienia pokojowego
- szczególnie dotyczy to najtrudniejszych elementów negocjacji,
takich jak status Jerozolimy, przebieg granic i osiedla żydowskie
w Judei i Samarii.
Źródeł obecnych problemów można doszukiwać
się w różnych miejscach. I niektórzy wskazują tutaj na błędne
spostrzeganie rzeczywistości przez administrację prezydenta
Baracka Obamy, a jeszcze inni wskazują na błędność polityki
premiera Benjamina Netanjahu. Na pewno administracja Obamy nie
poświęciła wystarczająco dużo czasu na zbadanie zasadności podjętych
działań i zrozumienie wpływu jaki one wywrą na dynamikę stosunków
pomiędzy Izraelem a Autonomią Palestyńską. Nie zrozumiano reakcji
izraelskiej opinii publicznej, która obecnie nie jest przygotowana
na podejmowanie ryzyka w kwestiach bezpieczeństwa. Netanjahu
wykazał w ostatnim czasie zbyt dużą ilość optymizmu, mówiąc,
że w krótkim czasie będziemy świadkami wzrostu poparcia dla
Izraela na forum ONZ. W świetle najnowszej rezolucji
wydaje się, że opinie premiera Netanjahu były co najmniej mocno
przesadzone. Zwłaszcza, że projekt rezolucji poparły kraje uznawane
dotychczas za przyjaciół lub sojuszników Izraela.
Rezolucja wywołała silny gniew i frustrację
w Izraelu. Wśród polityków zapanowały uczucia znieważenia, zdrady
i gniewu. Z pewnością ostatni tydzień był jednym z najbardziej
pracowitych w dziejach izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Nigdy wcześniej w państwie Izrael nie wezwano jednocześnie tak
wielu ambasadorów na rozmowy. Jeden po drugim do ministerstwa
zostali wezwani ambasadorowie dziesięciu krajów, którym przekazano
formalne niezadowolenie Izraela z powodu głosowania w Razie
Bezpieczeństwa ONZ. Spośród dziesięciu wezwanych przedstawicieli,
tylko trzech było ambasadorami - pozostali byli "numerem
2" w swoich ambasadach, ponieważ "numer 1" przebywał
za granicą z powodu świąt Bożego Narodzenia. Wezwani zostali
przedstawiciele Angoli, Chin, Egiptu, Francji, Japonii, Hiszpanii,
Rosji, Ukrainy, Urugwaju i Wielkiej Brytanii. Niektórzy z tych
przedstawicieli pośredniczyli w kontaktach dyplomatycznych z
Malezją i Wenezuelą (brak stosunków dyplomatycznych z Izraelem),
a także z Senegalem i Nową Zelandią (brak stałego przedstawicielstwa
w Izraelu).
Każda rozmowa trwała około dziesięciu minut.
Ambasador lub inny przybyły dyplomata był przyjmowany przez
wicedyrektora generalnego odpowiedzialnego w ministerstwie za
kontakty z danym krajem oraz przez dyrektora departamentu. Przyjmowano
go w sali konferencyjnej i całkowicie pomijano część zwyczajowych
rozmów na temat pogody, wydarzeń kulturalnych lub spraw osobistych.
Zamiast tego natychmiast przechodzono do spraw formalnych, co
w mowie dyplomatycznej jest okazaniem gniewu. Dyplomatom nie
proponowano żadnych napojów, nawet szklanki wody. Nie wywieszano
także flagi państwowej. Również czas wezwania dyplomatów nie
był przypadkowy. Wybór najświętszego w chrześcijańskim kalendarzu
święta Bożego Narodzenia miał na celu wywołać jak największą
irytację. Z innego punktu widzenia, był to po prostu pierwszy
dzień pracy w Izraelu po przyjęciu kontrowersyjnej rezolucji.
A ministerstwo nie widziało żadnego powodu, aby opóźnić wezwanie
przedstawicieli. Tak czy inaczej, wszyscy wezwani dyplomaci
krytykowali fakt wezwania w święto. Niektórzy określali to mianem
"klapsa danego przez Izrael w Wigilię". Ambasador
Hiszpanii początkowo odmówił przybycia, nakazując swojemu zastępcy
przez telefon, aby zignorował wezwanie w święto. Jednak później,
na wieść, że pozostali europejscy przedstawiciele przybywają
do ministerstwa, również i Madryt podjął decyzję i przedstawiciel
Hiszpanii przyjechał na spotkanie do MSZ.
Podczas każdego ze spotkań, właściwy wicedyrektor
odczytywał oficjalną wiadomość sformułowaną we współpracy z
rządem. Za każdym razem ten sam tekst był odczytywany z niewielkimi
zmianami. Wiadomość zawierała głęboki gniew Jerozolimy z powodu
poparcia Rezolucji. Stwierdzano, że Rezolucja
jest spostrzegana jako moralne bankructwo Rady Bezpieczeństwa
ONZ i ujawnia dwulicowość jej członków. Wyrażono przy tym
oczekiwanie, że nowa administracja w Waszyngtonie będzie reprezentować
zupełnie odmienne poglądy. Rezolucja ta staje również
w sprzeczności ze stanowiskiem Kwartetu Bliskowschodniego,
że powinny odbyć się bezpośrednie i sprawiedliwe negocjacje
izraelsko-palestyńskie, co będzie możliwe tylko wtedy, gdy Palestyńczycy
powrócą do stołu negocjacyjnego. Podczas każdego z dziesięciu
spotkań, w pewnym momencie nagle otwierały się drzwi i do pokoju
wchodził dyrektor generalny MSZ Juval Rotem lub dyrektor polityczny
MSZ Alon Ushpiz. Przekazywali oni tylko jeden komunikat: "Jerozolima
jest zła".
Trudno przewidzieć konsekwencje tych kroków.
Z pewnością w niektórych przypadkach radykalne ruchy mogą jedynie
pogłębić izolację dyplomatyczną Izraela. W tym kontekście, wzywanie
przedstawicieli do MSZ w święto Bożego Narodzenia może być spostrzegane
przez niektórych jako lekkomyślne i niepotrzebne działanie.
Trudno określić przyszłość w tak dynamicznie zmieniającej się
rzeczywistości dyplomatycznej. Bardzo szybko zbliża się 20 stycznia,
a wraz z nim zmiana administracji w Waszyngtonie. W związku
z tym należałoby się przygotować na zmianę długofalowej strategii
Izraela, która zapewne będzie opierać się na co najmniej kilku
założeniach: (1) przyjaznej wobec Izraela polityki prezydenta
Donalda Trumpa; (2) braku możliwości powrotu do negocjacji z
Palestyńczykami, którego głównym powodem jest palestyński reakcjonizm;
(3) status quo na długą metę nie jest dobry dla Izraela.
W samym Izraelu panuje duże zróżnicowanie
poglądów co do dalszej polityki państwa. Są silne głosy domagające
się zainicjowania przełomowych zmian - jednak istnieją różnice
odnośnie jakie to mają być zmiany. Część polityków uważa, że
odpowiedzią na niedawno uchwaloną anty-izraelską rezolucję powinna
być aneksja części obszaru C Autonomii Palestyńskiej, i zwracają
tutaj uwagę przede wszystkim na tereny miasta Ma'ale Adummim,
Ariel i Gusz Etzion. Jako argument wskazują, że taki krok będzie
przeciwdziałać niebezpieczeństwu utworzenia państwa palestyńskiego,
które spostrzegają jako państwo terrorystyczne położone pośrodku
Ziemi Izraela. Druga część polityków pozostaje zwolennikami
koncepcji dwóch państw żyjących obok siebie, i poszukuje sposobu
osiągnięcia pokojowego porozumienia w obecnych okolicznościach.
Innymi słowy, pragną oni w bezpieczny i w pełni kontrolowany
sposób oddzielić się od Palestyńczyków, tak aby zachować żydowski
charakter państwa Izrael. Ich pragnieniem jest utrzymanie pozycji
Izraela jako jedynego demokratycznego, sprawiedliwego i bezpiecznego
państwa na Bliskim Wschodzie. Widać więc duże zróżnicowanie
poglądów, i wynikającą z tego trudność osiągnięcia porozumienia
wewnątrz Izraela. I to zadanie stoi przed obecnym rządem Benjamina
Netanjahu, który już wkrótce będzie musiał przedstawić prezydentowi
Trumpowi izraelską propozycję dalszych działań. I nikt tak na
prawdę nie wie jaka to będzie strategia. Tym bardziej, że międzynarodowa
polityka Stanów Zjednoczonych po 20 stycznia również jest wielką
niewiadomą.
Jak do tej pory Stany Zjednoczone były najważniejszym
sojusznikiem Izraela, jednak to stanowisko zostało bardzo mocno
zachwiane przez administrację Baracka Obamy. Należy mieć nadzieję,
że administracja Trumpa okaże się prawdziwym przyjacielem i
lojalnym sojusznikiem państwa Izrael. Wówczas z większą łatwością
będzie można rozpocząć dyskusję i poszukiwać rozwiązania tych
wszystkich niezwykle skomplikowanych konfliktów oraz problemów.
Są to kwestie, które z pewnością będą absorbować naszą uwagę
w najbliższych latach.
Netanjahu niedawno oświadczył, że nigdy nie
było lepszego rządu dla osadników jak obecny. Tym samym stanął
po stronie zachowania żydowskich osiedli w Judei i Samarii.
W Izraelu panuje powszechne przekonanie, że w ramach każdego
pokojowego porozumienia zawartego z Palestyńczykami, w państwie
żydowskim z pewnością pozostanie Zachodni Mur i żydowska dzielnica
na Starym Mieście Jerozolimy, a także bloki żydowskich osiedli
w których zamieszkuje około 75% wszystkich osadników. Spodziewana
jest wymiana gruntów z Palestyńczykami, aby wyrównać im ziemie
na których znajdują się bloki żydowskich osiedli. Ale taka umowa
spowodowałaby utratę, a w konsekwencji konieczność ewakuacji
i likwidacji wielu innych osamotnionych osiedli. I tutaj rodzi
się sprzeciw. Zmianę spostrzegania rzeczywistości przyśpieszyła
również uchwalona rezolucja, która wymienia Wschodnią Jerozolimę
jako palestyńskie terytorium. Onzacza to, że z punktu widzenia
rezolucji, Zachodni Mur, żydowska dzielnica Starego Miasta Jerozolimy,
a także żydowskie osiedla w Judei i Samarii, powinny znaleźć
się w granicach przyszłego państwa palestyńskiego, którego stolicą
miałaby być Wschodnia Jerozolima. I takie są naciski ze strony
międzynarodowej społeczności.
Netanjahu wierzy w ideę Wielkiego Izraela.
Wraz z Naftali Bennettem nie są oni zainteresowani rozwiązaniem
dwu-państwowym, ponieważ nie chcą oddać nawet cala izraelskiej
ziemi w Jerozolimie, Judei i Samarii. Rozwiązaniem promowanym
przez narodowy obóz jest pozostawienie wszystkich ziem na zawsze
pod kontrolą Izraela. Jest to głęboko zakorzenione w stanowisku
premiera Netanjahu, choć nie zawsze otwarcie przedstawiane w
publicznych wypowiedziach. W przeszłości, wielokrotnie Netanjahu
składał deklaracje poparcia dla koncepcji dwu-państwowej, ale
jak do tej pory w rzeczywistości nic nie uczynił, aby tą koncepcję
zrealizować.
Tak czy inaczej, czas nieubłaganie płynie
i już bardzo szybko trzeba będzie podejmować wiążące decyzje.
Każdy krok rządu będzie wymagał skonfrontowania się z poglądami
politycznej opozycji. Obóz prawicowy coraz głośniej mówi o aneksji
części obszaru Judei i Samarii. Większość członków rządu podziela
taką właśnie wizję polityczną i zgodnie z ich wypowiedziami,
nie dbają oni o skutki międzynarodowego potępienia takich działań.
Premier Netanjahu deklarował już, że ONZ nie pokona Izraela.
Obiecał społeczeństwu świetlaną przyszłość, pomimo sprzeciwu
i potępienia ze strony świata. Jeśli zostaną podjęte tak bardzo
odważne decyzje, to należy się liczyć z potrzebą przedstawienia
społeczeństwu pełnego obrazu i wszystkich ewentualnych skutków.
I tak, w kolejnych wyborach, społeczeństwo
Izraela będzie musiało podjąć decyzję i wybrać pomiędzy dwoma
obozami - pomiędzy dwoma koncepcjami przyszłości Izraela. Wybór
będzie trudny - i zapewne społeczeństwo zadecyduje. A do tego
czasu będziemy świadkami licznych przepychanek politycznych.
- Opracowanie na podstawie YnetNews.
|