/2017 r./
W ostatnich dniach doszło do serii zbrojnych
incydentów na granicach Izraela - zarówno na granicy syryjskiej,
jak i w Strefie Gazy. Niektórzy z tego powodu zaczynają wątpić
w skuteczność prowadzonej od wielu lat polityki odstraszania,
która miała zapewnić Izraelowi stabilne bezpieczeństwo.
Do tej pory, żelazną logiką operacji prowadzonych
przez Siły Obronne Izraela było, że należy robić wszystko,
co tylko jest możliwe, aby uniknąć konfliktu zbrojnego. W rezultacie
powstały bardzo skomplikowane równania matematyczne z licznymi
niewiadomymi, których część zapewne jest znana wtajemniczonym
osobom ze służb wywiadu i armii, jednak zwykli obserwatorzy
zastanawiają się nad możliwymi scenariuszami dalszych wydarzeń.
Z jednej strony, Izraelskie Siły Powietrzne przeprowadzają
najczęściej weekendowe uderzenia w cele położone na terytorium
Syrii - mają one na celu uniemożliwić transfer broni z Syrii
do Libanu, gdzie dostała by się ona w ręce nieobliczalnego Hezbollahu.
Są to ataki przeprowadzane na dystans, które zapewniają Izraelowi
stosunkowo duże bezpieczeństwo. Równocześnie dochodzi do regularnych
prowokacji ze strony ugrupowania salafitów, którzy wystrzeliwując
rakiety, usiłują wciągnąć Strefę Gazy w kolejny konflikt zbrojny
z Izraelem. Siły Obronne Izraela przyjmują tutaj stałą
politykę obciążania Hamasu pełną odpowiedzialnością za
wszystko, co dzieje się w Strefie Gazy. I w odpowiedzi na takie
ataki, niszczona jest infrastruktura wojskowa Hamasu,
co w konsekwencji osłabia zdolności militarne tej organizacji
terrorystycznej. Jednak z drugiej strony, takie działania Izraela
mogą zapędzić przeciwnika w narożnik, z którego nie będzie mógł
on wyjść bez publicznego przyznania się do przegranej. W rezultacie
może to doprowadzić do sprzeczności interesów, i skutkować eskalacją
konfliktu zbrojnego.
Aktywność Izraelskich Sił Powietrznych
na północy wskazuje, że Izrael w zadziwiająco skuteczny sposób
potrafi monitorować przebieg zdarzeń w Syrii i Libanie. Izraelskie
lotnictwo zazwyczaj działa w sposób niedostrzegalny, prawdopodobnie
prowadząc zwiad przy użyciu satelitów, bezzałogowych dronów
i innych środków. Wojskowe samoloty pojawiają się dopiero wtedy,
gdy konwój przewożący broń wyrusza z syryjskich baz w drogę
do Libanu, gdzie czekają na nią terroryści Hezbollahu.
Izraelskie uderzenia lotnicze skutecznie uniemożliwiają dotarcie
tych konwojów do celów przeznaczenia. Działania te są wyraźnym
komunikatem zwłaszcza dla Rosjan, że bez udziału Izraela nie
będzie możliwości osiągnięcia żadnego skutecznego porozumienia
w sprawie Syrii.
Ostatni izraelski nalot był skierowany na
syryjskie lotnisko T4, położone między miastami Homs
i Palmyra. Jest to szczególnie strategiczny i wrażliwy obszar,
którego obawiają się zwłaszcza Rosjanie. Niedawno syryjskie
wojska wspierane przez Rosjan przeprowadziły tutaj udaną ofensywę.
Jednak izraelski nalot, a następnie odpowiedź syryjskich wojsk
obrony przeciwlotniczej, bardzo podbiły akcje Izraela w grze
toczącej się na syryjskim stole. Można powiedzieć, że obie strony
weszły na wysokie drzewo i żadne ze stron nie chce z niego zejść,
a to może doprowadzić do kolejnej zbrojnej eskalacji.
Izrael nie może zejść z tego symbolicznego
drzewa, gdyż polityka obronna tego państwa mówi, że każde okazanie
słabości szkodzi interesom państwa żydowskiego. Co gorsze, izraelscy
przywódcy zdają sobie sprawę, że wycofanie się z aktywnego monitorowania
sytuacji wewnętrznej w Syrii spowoduje, że natychmiast po ewentualnym
wstrzymaniu takiej działalności, ich miejsce zajmą Irańczycy.
Uruchomią oni port w Latakia, poprzez który szerokim strumieniem
napłynie broń dla Hezbollahu i innych terrorystycznych
ugrupowań, które zajmą przyczółki na Wzgórzach Golan.
Ale z tego symbolicznego drzewa zejść również
nie chcą Syryjczycy. Syryjska armia wspierająca prezydenta Baszszara
al-Asada, od kilku lat prowadzi rozpaczliwe walki o utrzymanie
każdej wioski w Syrii. Wojska te uzyskały strategiczną pomoc
Iranu, której najsilniejszym ogniwem okazały się siły Hezbollahu.
Jednak decydującą rolę odegrało wsparcie Rosji, która angażując
się w konflikt po stronie Asada, zadecydowała o licznych zwycięstwach
syryjskiej armii rządowej. Izraelskie naloty na terytorium Syrii
pokazują nie tylko słabość tej armii, ale także objawiają słabość
prezydenta Asada, który nie ma możliwości obrony państwa przed
powietrznymi nalotami. I jeśli chodzi o powietrzne naloty sił
powietrznych Rosji lub międzynarodowej koalicji państwa arabskich
i Stanów Zjednoczonych, do syryjska opinia publiczna może to
znieść w milczeniu. Tutaj jednak chodzi o naloty Izraelskich
Sił Powietrznych - o państwo Izrael, z którym Syria jest
ciągle w stanie formalnej wojny. Syryjczykom od kilku pokoleń
wtłaczano w umysły hasła anty-izraelskie, powodując liczne i
głębokie uprzedzenia. Dlatego zejście z drzewa dla Syryjczyków
jest niezwykle trudne, o ile jest w ogóle możliwe. Wydaje się
więc, że konfrontacja izraelskiego lotnictwa z syryjską armią
jest bardzo prawdopodobna.
Pomiędzy tym wszystkim znajduje się Rosja.
A Moskwa, poza nerwowymi i tajnymi konsultacjami z ambasadorem
Izraela, wciąż milczy. A przebieg dalszych wydarzeń może mieć
duży wpływ na rosyjskie plany względem Syrii.
Dla wojskowych ekspertów dziwną rzeczą jest
decyzje syryjskich dowódców o uruchomieniu przeciwlotniczych
systemów rakietowych S-200 przeciwko izraelskim samolotom
myśliwskim. Jest to stary system, który został skonstruowany
przez Rosjan jeszcze w latach 50-tych minionego wieku. Rakiety
S-200 służą do przechwytywania celów powietrznych na
dużym dystansie, w odległości do 250 km. Są to jednak ciężkie
i przestarzałe pociski rakietowe, które nie mogą zwalczać najnowszych
izraelskich samolotów uderzeniowych. Ponadto rosyjscy eksperci
niedawno powiedzieli, że izraelskie systemy elektroniczne potrafią
całkowicie zakłócić działania syryjskich baterii rakietowych
i wyłączyć komunikację pomiędzy jednostkami syryjskiej armii,
która musiałaby prowadzić dalsze działania zupełnie po omacku.
Tymczasem izraelskie lotnictwo mogłoby bez przeszkody eliminować
kolejne cele.
O ile wiadomo, Rosja nie przekazała do Syrii
wszystkich informacji o ostatnim ataku, otrzymanych od ambasadora
Izraela w Moskwie. Wskazuje to na dwuznaczność postawy Rosji,
która wstrzymuje się z podjęciem działań i zajmuje przynajmniej
chwilowo pozycję wyczekującą. Nie jest również jasne, kto podjął
decyzję o uruchomieniu syryjskich zestawów obrony przeciwlotniczej.
Jest możliwe, że decyzji nie podjął prezydent Asad, a była to
samowolna decyzja któregoś z wojskowych.
Całą sytuację uważnie analizują izraelscy
eksperci wojskowi. Wiadomo, że Syryjczycy wystrzelili z bazy
wojskowej przy mieście Homs pociski rakietowe S-200.
Leciały w kierunku namierzonego powietrznego celu. Jednak, gdy
dotarły na miejsce, dawno już tam nie było izraelskich myśliwców
F-15. Niezwykle interesującym faktem jest to, że Izrael
nie miał działającego systemu wczesnego ostrzegania o uruchomieniu
przez Syryjczyków rakiet. Przez wiele lat zespoły izraelskich
baterii obrony przeciwrakietowej w rejonie Wzgórz Golan ćwiczyły
testy w czasie rzeczywistym, jednak nigdy system obrony przed
pociskami balistycznymi Arrow-2 nie był używany w warunkach
bojowych. System ten został tak skonstruowany, że po wykrycie
wrogiego pocisku rakietowego, śledzi jego lot i niszczy go w
najniższej warstwie obrony antybalistycznej. Gdy Syryjczycy
wystrzelili swoje rakiety S-200, jeden z tych pocisków
skierował się w stronę Doliny Jordanu w Izraelu. Izraelskie
systemy natychmiast go namierzyły i skutecznie przechwyciły
w odległości jeszcze ponad 100 km od granic Izraela, zanim mógł
on uderzyć w jakikolwiek cel - szczątki rakiety spadły na terytorium
Jordanii. Jest to imponujące osiągnięcie izraelskiego przemysłu
obronnego. Jest to także silne przeslanie dla Iranu, że Izrael
dysponuje skuteczną obroną przeciwrakietową, która może przechwycić
irańskie rakiety balistyczne Shahab zanim osiągną one
swoje cele. Tym bardziej, że już obecnie wdrażany jest nowszy
i bardziej zaawansowany technologicznie system obrony przeciwrakietowej
Arrow-3.
W sąsiedztwie Syrii znajduje się Liban, w
którym w ostatnim czasie zaczęto budować podziemny zakład produkujący
zaawansowane bronie dla Hezbollahu. Cala inwestycja oraz
potrzebne technologie pochodzą z Iranu. Celem tego kroku jest
próba ominięcia konwojów jadących z bronią przez Syrię do Libanu.
Ponieważ ich dotarcie do Libanu okazało się mało prawdopodobne,
Iran wymyślił nowy sposób, aby dozbroić Hezbollah i udostępnić
mu precyzyjną broń mogącą zranić Izrael. Wydaje się mało prawdopodobne,
aby budowa tego kompleksu rozpoczęła się kilka tygodni temu.
Bardziej prawdopodobne jest to, że prace budowlane rozpoczęły
się już miesiące temu, a dopiero teraz informacja o tym przedostała
się do mediów.
Można przypuszczać, że izraelskie służby
wywiadowcze obserwowały rozwój wydarzeń, i powstający podziemny
kompleks jest jednym z potencjalnych celów nalotów. Jednak uderzenie
powietrzne w ten cel może zainicjować proces intensyfikacji
działań Hezbollahu, co doprowadzi w krótkim czasie do
otwartego konfliktu zbrojnego. Nie należy wykluczać, że izraelscy
przywódcy zastanawiają się nad możliwością przeprowadzenia takiego
ataku głęboko w Libanie. I zapewne jeśli tylko dojdzie do naruszenia
status quo, do takiego ataku niechybnie dojdzie. Militarne plany
takiego uderzenia w cele Hezbollahu w Libanie są z pewnością
przygotowane, i dojdzie do niego wtedy, gdy od strony dyplomatycznej
wszystko będzie gotowe na otwarty konflikt.
Rząd Libanu oraz przywódcy Hezbollahu
obawiają się, że podczas następnej wojny Izrael dosłownie zburzy
państwo libańskie, niszcząc jego infrastrukturę i cofając w
rozwoju o 50 lub więcej lat. Wielkie zniszczenia wydają się
nieuniknione, gdy izraelska armia rozpocznie systematyczne niszczenie
twierdz Hezbollahu i wyrzutni rakiet ukrytych wśród cywilnych
domów w wioskach i miejscowościach południowego Libanu.
Należy przy tym zauważyć, że Iran i wielu
z przywódców Hezbollahu prowadzi bezlitosną politykę, która
nic się nie liczy z cywilną ludnością Libanu. Przekształcają
oni Liban w bazę służącą do swoich działań przeciwko państwu
izraelskiemu. Mogą stamtąd wystrzeliwać rakiety, pociski i drony
bezzałogowe, rażąc cały obszar północnego Izraela. Potrzebują
jednak nowej podstawy, z której będą mogli skutecznie ugodzić
w centralną część Izraela. To właśnie dlatego od dłuższego czasu
czynią starania o zwiększenie swojej obecności na Wzgórzach
Golan. Iran i Hezbollah już na początku 2015 roku podjął próbę
otworzenia nowego frontu na Wzgórzach Golan. Próba ta została
udaremniona przez niezwykle celny i skuteczny nalot izraelskich
samolotów na konwój, w którym jechali dowódcy tego nowego frontu
- w tym irański generał brygady i dowódcy armii syryjskiej.
Po ich śmierci, chwilowo wysiłki o utworzeniu nowego frontu
na Wzgórzach Golan, ucichły.
Teraz rozpoczęła się zupełnie nowa próba.
Począwszy od końca 2016 roku swoją działalność na Wzgórzach
Golan rozwijają różne ugrupowania terrorystyczne. Wyraźnie daje
się odczuć, że planują one utworzyć nową linię frontu, z której
będą mogli wystrzeliwać pociski oraz rakiety na Izrael. Oznacza
to, że Hezbollah i Syria usiłują przekształcić Syrię w podstawę
dla swojej przestępczej działalności. JEst tu jeszcze jeden
wyraźny powód - Liban nie dysponuje obroną przeciwlotniczą,
która mogłaby chronić bazy i broń Hezbollahu przed nalotami
izraelskiego lotnictwa. Tymczasem syryjska armia, chociaż niezwykle
osłabiona przez długą wojnę domową, dysponuje pełną infrastrukturą
przeciwlotniczą. W Syrii znajdujuą się także zakłady produkcyjne
uzbrojenia, a dodatkowo Rosja rozlokowuje tam swoje oddziały
chronione przez najnowocześniejsze systemy rosyjskich rakiet
przeciwlotniczych S-300. Syryjskie abzy wojskowe są także rozproszone
na dużej przestrzeni, przez co dużo trudniej jest je obserwować.
Dzięki temu można dużo łatwiej ukryć różnego rodzaju przygotowania
do przyszłej wojny.
Podobnie trudna sytuacja panuje także na
południu. W obszarze Strefy Gazy nastąpił znaczny wzrost liczby
ataków rakietowych wymierzonych przeciwko państwu Izrael. Za
tymi atakami stoi ugrupowanie Salafitów, będące sprzymierzone
z ISIS na Półwyspie Synaj. Ataki te są sporadyczne, i
z punktu widzenia wojskowych, nie stanowią żadnego większego
zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Na pewno stanowią duże utrudnienie
życia mieszkańców społeczności położonych w sąsiedztwie Strefy
Gazy. Są oni nękani alarmami, i muszą przerywać swoje codzienne
życie, aby udać się do schronów. Już tylko ten fakt powoduje,
że Siły Obronne Izraela są zmuszone do militarnej odpowiedzi
na każdy z takich aktów agresji. Odpowiedź jednak jest wymierzana
w sposób niezwykle przemyślany i rozsądny. Izrael od wielu lat
prowadzi politykę uznającą Hamas w pełni odpowiedzialnym
za wszystko, co dzieje się w Strefie Gazy. Tak więc, ataki rakietowe
są wykorzystywane do niszczenia najbardziej niebezpiecznych
obiektów infrastruktury wojskowej Hamasu. Tak więc sytuacja
ta jest bardzo niekorzystna dla tej organizacji terrorystycznej.
W Gazie jednak doszło ostatnio do dramatycznej zmiany w kierownictwie
Hamasu, którego nowym przywódcą został Jahja Sanwar.
Był on jednym z dowódców militarnego skrzydła Hamasu,
w przeszłości ściśle związany z Al-Kaidą. Co prawda,
oficjalnie jest on teraz widywany w garniturze, ale jego wojskowe
nawyki z pewnością nie będą nosić żadnych śladów umiarkowania
okazywanego przez Hamas przed państwami Zatoki Perskiej.
Tak wiec, sytuacja w Strefie Gazy również
systematycznie się komplikuje. Izraelscy eksperci wojskowi uważają,
że brak odpowiedzi Hamasu na naloty na Strefę Gazy, nie
jest oznaką umiarkowania politycznego, ale raczej po prostu
objawem chwilowej słabości militarnej. Hamas nie zdołał
jeszcze odbudować swoich sił i nie zakończył przygotowań do
kolejnej rundy walki. Nie gwarantuje to jednak, że kolejne izraelskie
naloty mogą wywrzeć tak silną presję na lidera Hamasu,
który nie chcąc okazać się słabym i nie mogą pogodzić się z
upokorzeniem, może pociągnąć Hamas i całą Strefę Gazy
w kolejny konflikt zbrojny.
Izraelczycy chodzą więc po bardzo cienkim
lodzie, mając po jednej stronie nie do końca rozpoznaną siłę
militarną Hamasu, a z drugiej potrzebę odpowiedniego
reagowania na każdy przypadek ostrzału, aby tylko nie okazać
swojej słabości. Tak więc, Siły Obronne Izraela są zmuszone
do ciągłego naciskania na Hamas, zwiększając w ten sposób
motywację terrorystów i zachęcając ich do odpowiedzi. W ten
sposób tworzą się niezwykle skomplikowane równania matematyczne,
a rolą najmądrzejszych jest takie prowadzenie gry, aby jeśli
zajdzie potrzeba, w odpowiednim momencie złamać reguły gry i
wygrać całą rozgrywkę dla siebie.
Obecna sytuacja nie będzie trwać wiecznie.
Nie znamy procesów strategicznej analizy faktów i planów operacyjnych
wojskowych sztabów. Możemy być jednak pewni, że jeśli Izrael
podejmie decyzje o walce, to cały obszar wokół tego państwa
stanie się gorący i niezwykle niebezpieczny dla wszystkich wrogów
Izraela. Lepiej, aby wszyscy oni mocno się zastanowili, zanim
zdecydują się na kolejne akty wrogości lub nienawiści wobec
Izraela i Izraelczyków!
- Opracowanie na podstawie YnetNews.
|